Co jest trudniejsze, wymaga większych pieniędzy i dłuższego czasu: przygotowanie operatorów do przeprowadzenia skomplikowanych działań specjalnych czy sztabowców planujących takie działania i potrafiących współdziałać z odpowiednikami z państw NATO? Internetowy wielbiciel Wojsk Specjalnych postawi na operatorów. No bo co tam sztaby – głównie przeszkadzają żołnierzom. Jeśli takie przekonanie ma nastolatek zafascynowany specjalsami – to jeszcze można znieść. Gorzej, że opinia publiczna (a niekiedy i decydenci) nie rozumieją roli sztabów i całego tego – przyznajmy: nie najmniejszego – zaplecza pracującego na sukcesy komandosów.


Wystarczy porównać działania naszych specjalsów w Iraku i Afganistanie, żeby przekonać się gdzie tkwi tajemnica sukcesu. W Iraku GROM-owcy wykonywali spektakularne zadania, byli wychwalani przez sojuszników. Wsłuchując się w wypowiedzi polityków, dziennikarzy i samych komandosów, Polacy byli dumni, że posiadamy „jeden z najlepszych oddziałów specjalnych na świecie”. To prawda: operatorzy zostali tak wyszkoleni, że mogli wykonać najbardziej skomplikowane operacje. Ale bez amerykańskiej pomocy – od informacji, przez wsparcie w trakcie działań, po logistykę – byliby ślepi i głusi. W Afganistanie działały dwa zespoły zadaniowe Wojsk Specjalnych. Z pewnym uproszczeniem można napisać, że były samowystarczalne i samodzielne. To pokazuje „przyrost mocy” Wojsk Specjalnych. Jego ukoronowaniem jest NATO-wskie potwierdzenie do zdolności dowodzenia sojuszniczymi oddziałami specjalnymi.
Felieton ukazał się w numerze 6/2015 miesięcznika „Polska Zbrojna”: Komandosi sztabowi