Żołnierze Wojsk Specjalnych oraz Sił Powietrznych są już spakowani. Na dniach ruszają na nowe misje do Iraku i Kuwejtu. Patrząc przez pryzmat bezpieczeństwa Polski to – paradoksalnie – dobra wiadomość. Im więcej bojowego doświadczenia mają, tym bardziej profesjonalna będzie armia. Krytycy zakrzykną, że to zwiększa prawdopodobieństwo zamachów w Polsce. Ale to słabe argumenty. Gdyby były prawdziwe, to brak zaangażowania Europy w walkę z państwem ISIS gwarantowałby jej bezpieczeństwo. A tak nie jest!


Na stronie Biura Bezpieczeństwa Narodowego czytamy: „Szef BBN Paweł Soloch poinformował w środę, że w ramach wsparcia koalicji przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu polskie F-16 oraz do 150 lotników i pracowników wojska miałyby trafić do Kuwejtu; do Iraku zaś wysłano by do 60 żołnierzy Wojsk Specjalnych.”

P8290222

Szkolenie irackich sił specjalnych prowadzone przez polskich żołnierzy. Zdjęcia zrobiłem latem 2007 r.

W Kuwejcie będą stacjonować F-16 „wykonujące zadania w zakresie rozpoznania na potrzeby operacji prowadzonej przez koalicję. Kontyngent w Iraku liczyć ma do 60 żołnierzy i pracowników Wojsk Specjalnych. Do jego zadań należeć będzie doradzanie i szkolenie irackich sił specjalnych.
„Szef BBN podkreślił, że polskie zaangażowanie we wsparcie koalicji przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu jest wyrazem solidarności. „Prezydent Andrzej Duda wielokrotnie podkreślał, że Polska oczekując od sojuszników wsparcia na flance wschodniej NATO gotowa jest wesprzeć pozostałe państwa Sojuszu w zwalczaniu zagrożeń na flance południowej” – przypomniał Soloch.”
Taka decyzja naszych władz tuż przed Szczytem NATO w Warszawie jest bardzo ważna politycznie. Coraz głośniej słychać, że – ze względu na zamieszanie wokół Trybunału Konstytucyjnego – Szczyt może nie być politycznym sukcesem rządu i prezydenta. Dlatego decyzja o militarnym zaangażowaniu na Bliskim Wschodzie może osłabić chęć niektórych naszych sojuszników do wypowiadania się na temat „zatroskania o losy polskiej demokracji”.

P8290212

W 2007 r. w Iraku były oficer GROM-u zaprojektował taki „killing hause”. Wzorował się na podobnym, funkcjonującym pod Warszawą.

Zostawmy jednak wielką politykę. Ważne jest jedno: każda bojowa misja polskich żołnierzy to wyraźne zwiększanie potencjału Sił Zbrojnych RP. Pisałem o tym w 2014 r. w miesięczniku „Polska Zbrojna”:
„Największym plusem zaangażowania w Afganistanie i Iraku jest pokazanie wszystkich minusów naszej armii: od wyposażenia, po styl dowodzenia. Przez ponad pół wieku mieliśmy armię poligonową. Manewry zawsze kończyły się sukcesem. Nawet jeśli – przez pomyłkę – jakiś generał kazał atakować własne oddziały (Tak było na ćwiczeniach „Anakonda” w 2006 r.). Czy taka armia była w stanie obronić nasz kraj? Nie. Zarówno w przypadku klasycznej wojny, jak i działań, jakie teraz obserwujemy na Ukrainie. Początek misji w Iraku pokazał bowiem, jak ta armia wygląda w rzeczywistości. Nie mieliśmy w WP żadnej jednostki, którą w komplecie można wysłać do walki. Najlepszym przykładem był batalion dowodzony w czasie trzeciej zmiany PKW Irak przez ppłk. Jerzego Guta. Żołnierze pochodzili z 76 jednostek wojskowych z całego kraju. Co tam PKW, nawet GROM nie zdziałałby – w Iraku i w pierwszych latach operowania w Afganistanie – wiele, gdyby nie olbrzymie amerykańskie wsparcie logistyczne i informacyjne.”

P8290207

Irakijczycy trenowali tu z użyciem ostrej amunicji.

Wystarczyła chwila od zakończenia tych misji i w wojsku nastąpił zwrot w kierunku „armii poligonowej”. Widać to po powrocie do systemu promowania „plecaków” (na każdym poziomie), po braku wykorzystywania ludzi z doświadczeniem bojowym. Oczywiście są chlubne wyjątki, ale system szybko dostosowuje się do nowej rzeczywistości. Po prostu: znowu „walczymy” na poligonach, a tam rzeczywistość nie weryfikuje umiejętności żołnierzy i dowódców.
Ważny jest też kolejny wymiar wysyłania kontyngentów. Skoro chcemy mieć coś do powiedzenia w NATO, musimy być aktywnym członkiem tej społeczności. A ze względu na położenie geograficzne, nie tylko „aktywnym”, ale „ponadprzeciętnie aktywnym”.

P8290190

Największe doświadczenie związane ze szkoleniem obcych pododdziałów specjalnych mają żołnierze Jednostki Wojskowej Komandosów.

Jesienią 2014 r. opublikowałem obszerną rozmowę z gen. dyw. w st. spocz. Michaelem Repassem, byłym głównodowodzącym amerykańskiego Dowództwa Operacji Specjalnych w Europie (USSOCEUR). Trzyczęściowy tekst jest długi, ale go polecam, bo do dziś jest aktualny.
Zapytałem generała o opinie naszych polityków zapowiadających zakończenie misji zagranicznych. Michael Repass odpowiedział: „Wybiegnijmy w przyszłość. Gdyby wasi oficerowie nie mieli doświadczenia bojowego, ponieważ kraj nie brałby udziału w misjach, trudno byłoby uzasadnić, że w ramach Sił Odpowiedzi NATO jesteście gotowi do dowodzenia siłami operacji specjalnych składającymi się z żołnierzy, którzy ponad dekadę służyli w warunkach bojowych. Prestiż, który Polska zdobyła, wysyłając znaczne siły do Afganistanu, to jedno, ale pamiętajmy, że polscy specjalsi uzyskali dzięki temu umiejętności, wiedzę i doświadczenie w prowadzeniu współczesnych operacji specjalnych. Tego nie nauczy się z książek i na odprawach prowadzonych przez personel z krajów uczestniczących w działaniach.”
Przekładając to na prosty język Amerykanin powiedział: chcecie dowodzić międzynarodowymi komponentami specjalsów musicie sprawdzić się w boju!

P8290189

Przez ponad dekadę poprzednich misji na Bliskim Wschodzie: w Kuwejcie i Iraku nasi specjalsi dobrze poznali tamten rejon.

Oczywiście spodziewam się krytyków-pacyfistów krzyczących, że to zwiększa prawdopodobieństwo zamachów na terenie Polski. Ale to słabe argumenty. Gdyby były prawdziwe, to brak zaangażowania Europy w walkę z państwem ISIS gwarantowałby jej bezpieczeństwo. A tak nie jest, bo zagrożenie terrorystyczne na kontynencie zwiększyło się z powodu głupich decyzji o otwarciu granic dla „uchodźców” z Bliskiego Wschodu. To kolejny raz pokazało, że nie da się metodami pacyfistów walczyć ze światowym terroryzmem.